18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (3) Soft (4) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 18:23
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 21:16
📌 Powodzie w Polsce - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 21:44

#układ warszawski

Witam drodzy Sadole, chciałem w miarę możliwości nakreślić historię niechlubnego incydentu podczas ,,Operacji Dunaj" z września 1968 roku. Cała operacja była niechlubna i nie podlega to wątpliwości.

O mieście:

Jiczyn – gmina i miasto w Czechach, w kraju hradeckim i dawnym powiecie Jiczyn. Siedzibą władz gminy jest miasto Jiczyn.

Gmina Jiczyn zajmuje powierzchnię 24,93 km², a zamieszkuje ją 16 394 osób (stan na dzień 01.01.2016).

Gmina położona jest w Kotlinie Jiczyńskiej, na pograniczu dwóch wyżyn: Turnovskiej i Jiczyńskiej. Jiczyn nazywany jest „bramą do Czeskiego Raju”, stanowiąc zarazem jedno z głównych i największych miast tego regionu turystycznego. Z wiki

Geneza zbrodni:

7 września 1968 r. wieczorem pięciu żołnierzy spożywało alkohol w czołgu 3 plutonu 4 kompanii czołgów, jednak ok. godz. 22:00 szer. Stefan Dorna i st. szer. Zygmunt Zapasa wyruszyli zwiedzić miasto. Po krótkim czasie żołnierze Zdzisław Kowalski, Feliks Zając i Wiesław Czerwonka ruszyli za nimi, by sprowadzić ich do koszar, jednak nie udało im się ich do tego namówić. Do samego miasta weszli już razem.

Zbrodniarz Stefan Dorna



Szeregowy Stefan Dorna sfotografowany nazajutrz po dokonaniu zbrodni. Miał wtedy 21 lat. Przed powołaniem do wojska pracował jako ślusarz. 7 września 1968 r. zabrał z jednostki pistolet maszynowy i cztery magazynki, w sumie 120 nabojów.

Broń jaką prawdopodobnie się posługiwał



Kbk AKM 7,62x39 mm
(Zdjęcie poglądowe)


Przebieg krwawej akcji

Vitezslav Klimeš:

Tamci byli w mundurach. Karabiny bujały im się na paskach. Mocno pijani, agresywni, głośni. – Miałem ich w nosie. Nie wchodziliśmy im w drogę, nie prowokowaliśmy, ignorowaliśmy. Nie chcieliśmy awantur. Chcieliśmy szybko wrócić do domu – opowiada.

Tamci śpiewali, krzyczeli, gwizdali. „Nie zwracajmy uwagi, poczekajmy, aż pójdą” – powiedział wtedy do Bohuny. Minęli się przy skrzyżowaniu, a potem poszli dalej, aż do sklepu Pramen przy Kollárovej. Tam się zatrzymali. Zaczęli się o coś kłócić i szarpać.

Usłyszał wtedy coś jakby brzęczenie rozklekotanej kosiarki. I Jarda jęknął, złapał się nagle za nogę, zakołysał i upadł. Obok niego padła Bohuna.

Chwycił wtedy tę drugą dziewczynę wpół, powalił na ziemię, by własnym ciałem ją chronić przed następnymi strzałami.

Po drugiej stronie ulicy słychać było krzyki i szamotaninę. Żołnierze nawoływali się nerwowo i biegali. Jakby walczyli ze sobą. Nagle znowu zabrzęczała kosiarka. Musiał dostać któryś z tamtych. Słychać było, jak krzyknął z bólu.

I wtedy jeden z żołnierzy z ciemności wyszedł w światło ulicznej lampy. Na skos, przez skrzyżowanie. Szedł, wpatrując się w mrok, w którym stali. Miał karabin gotowy do strzału.

Jarda wił się z bólu na trawniku. Na nim leżała Bohuna. Zatykała mu usta rękami, żeby zbyt głośno nie jęczał, bo ściągnie tego żołnierza. Ale było już za późno, bo żołnierz zmierzał do nich wielkimi krokami.

Vitezslav powiedział dziewczynom, że idzie po pomoc, i zdążył się jeszcze wyczołgać za budkę telefoniczną. Z ukrycia, przez szybę, obserwował człowieka idącego z karabinem przez skrzyżowanie. Podszedł blisko Bohuny. Obok niej leżała ta druga dziewczyna – Jana. Nie ruszała się. Udawała martwą. Ale z oczu ciekły jej łzy, więc kiedy żołnierz podszedł bliżej, zorientował się, że żyje. Szarpał ją, bił po twarzy, zerwał jej zegarek z ręki.

Potem położył się przy Bohunie.

A Jarda wciąż zwijał się z bólu, jęczał i krzyczał, że odstrzelili mu nogę. Wołał: „Vitio!” – i błagał o pomoc. Żołnierz wyjął z torebki dziewczyny parasol, rozłożył i rozstawił jej nad głową. Kazał patrzeć w ziemię, zatkać uszy, jakby chciał ją ochronić przed tym, co za chwilę się stanie.

Podszedł do Jardy, przeładował karabin. Mierzył mu w głowę. Jarda podniósł się na ręce, drugą wyciągnął do żołnierza. „Nie wygłupiaj się, człowieku, przecież ja też byłem w wojsku…”.

Nie skończył, bo zagłuszył go huk z automatu. Żołnierz strzelał tak długo, aż zabrakło mu naboi w magazynku.



Pierwsza ofiara 24-letni Jaroslav Veselý, zwany przez kolegów Jardą. Został trafiony dziesięcioma kulami, w tym dwukrotnie w głowę. Zdjęcie pochodzi z materiałów zebranych podczas śledztwa

To, co się działo potem, świadkowie zapamiętali tylko w kawałkach. 19-letnia Bohuna Brumlichová zapamiętała ciszę, która zapanowała, gdy ustały serie wystrzałów, gorącą lufę karabinu, którą żołnierz dotknął jej nóg, i to, że choć Jarda się już nie ruszał, to wciąż miał otwarte oczy. Widziała, jak z domu przy skrzyżowaniu wybiegają rodzice Vitia.

Pierwsza biegła mama – Zdena Klimešová – w zarzuconym na koszulę nocną szlafroku w pepitkę. Za nią pan Oldrich – ojciec Vitia. Gdy żołnierz ich zobaczył, poprosił, żeby znów spojrzała w ziemię.

Pamięta też żołnierza składającego się do strzału i to, że kobieta upadła blisko budki telefonicznej. Mężczyzna, który biegł za nią, padł przy rogu chodnika. Ona się już nie ruszała. On próbował wczołgać się na chodnik.

21-letnia Jana Jencková, która leżała obok Bohuny, zapamiętała, że po każdym strzale wyglądało, jakby pani Klimešovej plecy wyrywało. Upadła na ulicę i leżała na boku, gdy żołnierz podszedł do niej i wpakował w nią całą serię. Następnie stanął nad ojcem Vita, który był ranny i nie mógł uciekać. W niego też wpakował serię. Potem zaczął strzelać do przejeżdżających przez skrzyżowanie samochodów.



Zwłoki Zdenki Klimešowej, do której szeregowy Dorna wystrzelił serię z kałasznikowa. 58-letnia kobieta, robotnica jednego z miejscowych zakładów, zginęła na miejscu. Lekarze podczas sekcji zwłok stwierdzili w jej ciele siedem ran postrzałowych, śmiertelna okazała się kula, która trafiła ją w głowę. Zdjęcie pochodzi z materiałów zebranych podczas śledztwa Fot. IPN

Brutalne otrzeźwienie

Gdy skończył, podszedł do Bohuny, przeładował automat, obrócił lufę do piersi, nakierował jej palec na spust i poprosił: „Naciśnij”.

„Mówił, że nie chce żyć” – zeznała Bohuna. „Widać było w świetle latarni, że idą mu łzy z oczu” – dodała.

Pojmanie

Zaszli go od tyłu, zabrali mu broń, szarpali i kopali. Krzyczeli „kurwa” i kopniakami wepchnęli do budki telefonicznej. Siedział tam, aż od strony Sobotki nadjechał wojskowy transporter opancerzony. Wysiadł z niego polski oficer, niski, mocno zbudowany, który kazał aresztować żołnierza.

To major Józef Drzażdzyński – dowódca 4. Kompanii Czołgów 8. Pułku Czołgów 11. Dywizji Pancernej, która wkroczyła na terytorium Czechosłowacji w nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 r. Na miejscu odnaleziono dwa puste magazynki i jeden z dwunastoma nabojami do Kałasznikowa 7,62 mm.

Zbrodnia i kara

Dorna został zatrzymany i niemal natychmiast, już 8 września został wywieziony z Czechosłowacji i umieszczony w areszcie tymczasowym w Kłodzku. Śledztwo prowadziła wojskowa prokuratura. Akt oskarżenia został przygotowany 5 października 1968 r. Proces odbył się 18-19 października przed Wojskowym Sądem Garnizonowym w Zielonej Górze na sesji wyjazdowej w Kłodzku. Obowiązywał tryb doraźny, a Dorna został oskarżony o morderstwo, trzynastokrotne usiłowania morderstwa i rabunek (ukradł dwa zegarki, torebkę, pieniądze i pierścionek). W chwili popełnienia przestępstwa żołnierz miał 1,1 promila (według innych danych 1,8) alkoholu we krwi.

A więc kara śmierci

19 października sąd skazał go na karę śmierci, jednak wyroku nie wykonano. Miesiąc po jego ogłoszeniu Dorna zwrócił się do ministra obrony narodowej Wojciecha Jaruzelskiego z prośbą o łaskę. W swoim liście kajał się za popełnione przestępstwo, a jako jedną z przyczyn swojego zachowania podawał „obelżywe słowa kierowane przez obywateli czeskich pod adresem Wojska Polskiego, Partii i Rządu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej”[...].

Że żyje, mieszkańcy Jicina dowiadują się z czeskiej telewizji w latach 90. Film „Cesta ke križovatce” (Droga do skrzyżowania) został zrealizowany dla Telewizji Czeskiej w 1994 r. przez trzech Polaków – Sebastiana Miłaszewskiego, Piotra Szymę i Grzegorza Brauna.

Na ekranie telewizora widzą dobijającego do sześćdziesiątki mężczyznę, który opowiada o trudnościach w obsłudze karabinu, z którego zastrzelił Jaroslava Veselego i Zdenkę Klimešovą: „Na obudowie automatu, z boku, był bezpiecznik. Pierwszy ząbek to było strzelanie pojedyncze, drugi, poniżej – ciągłe. Tyle że broń była zużyta i przy przełączaniu na strzelanie pojedyncze ząbek nieraz wskoczył na ciągłe”.



Kadr pochodzący z 1994 z filmu Brauna ukazujący Dorna, mieszka i żyje w Obornikach Wielkopolskich

Posiłkowałem się z tych stron:

reunion68.se/?p=63866

pl.wikipedia.org/wiki/Zbrodnia_w_Jiczynie

dzieje.pl/artykuly-historyczne/tragedia-w-jicinie-7-wrzesnia-1968-r
Mit groźby radzieckiej inwazji w 1981 roku w opinii sowieckich prominentów

Jak wynika z sondażu CBOS przeprowadzonego w pierwszej połowie listopada 2011r. co trzeci ankietowany podziela opinię, jakoby wprowadzenie stanu wojennego miało na celu uchronienie Polski przed radziecką interwencją zbrojną. Praktycznie taki sam odsetek badanych wyrażał przekonanie, że decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego była kierowana chęcią utrzymania władzy przez ówczesne kierownictwo partii. Jeszcze bardziej interesujący obraz sytuacji wyłania się z badań przeprowadzonych przez OBOP, niemal równolegle do badań CBOS, w których przeszło połowa respondentów wyrażała opinię, zgodnie z którą stan wojenny uchronił kraj przed napaścią radziecką.
Ktoś może powiedzieć – nic szczególnego, ot zwyczajna rozbieżność opinii wobec oceny faktu sprzed trzydziestu lat. Najpewniej wiele innych, również ważnych faktów historycznych będzie budziło najróżniejsze skojarzenia i opinie. Wydaje się jednak, że w tym przypadku mamy do czynienia z bardzo silną manipulacją dokonywaną na pamięci zbiorowej polskiego społeczeństwa, mającej na celu jej zaciemnienie i rozmycie. W rzeczywistości bowiem, nie chodzi o wydarzenie pozostające w głęboko skrywanej tajemnicy, nie chodzi o spisek tajnych służb, o zdarzenie z mozołem odkrywane przez pasjonatów zagadek historycznych, ale o wydarzenie, co do którego dysponujemy bardzo bogatym materiałem faktograficznym, który nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, co do prawdziwych motywów jego dokonania.
Naturalnie, można spierać się o oceny pewnych wydarzeń, dywagować nad tym, co by było gdyby, czy można było pokierować tym inaczej, jak zachowalibyśmy się dzisiaj. Do tego każdy ma prawo i jak najbardziej nie mam zamiaru tego zmieniać. Ale w tym wypadku nie chodzi o ocenę, o opinię, o dywagację, ale o zwyczajne stwierdzenie historycznego faktu. Jak wynika z dostępnych powszechnie danych, materiałów historycznych, archiwalnych dokumentów, wspomnień uczestników tamtych wydarzeń, równie dobrze moglibyśmy się spierać o to, czy rzeczywistym motywem wybuchu drugiej wojny światowej była rzekoma polska prowokacja w Gliwicach, czy może plany polskiej interwencji wojskowej na terenie III Rzeszy. Ktoś powie, że przesadzam, ale absolutnie nie, nie ma tu żadnej przesady, ocena motywów wprowadzenia stanu wojennego jest obecnie tak samo jednoznaczna.
Aby nie pozostać gołosłownym pozwolę sobie przytoczyć chociaż kilka argumentów, które poświadczają takie stanowisko. Pochodzą one przede wszystkim ze źródeł radzieckich i później rosyjskich, co jest o tyle ważne, o ile rzekomo to właśnie tam miały zapadać decyzje o możliwości wprowadzenia wojsk Układu Warszawskiego na tereny PRL. Dysponujemy też materiałami niedawno udostępnionymi przez NATO, które dysponując materiałami wywiadowczymi posiadało cenne informacje na temat planów militarnych strony sowieckiej.


Przewidywania i brak pewności NATO


Właśnie z dokumentów przedstawionych przez NATO, a pochodzących z tygodni bezpośrednio poprzedzających wprowadzenie stanu wojennego wynika, iż sowiecka interwencja w Polsce była brana pod uwagę tylko i wyłącznie w przypadku zbrojnej interwencji NATO bądź w przypadku wybuchu faktycznej anarchii lub wojny domowej w Polsce. Pierwszy warunek można odrzucić wprost, ponieważ nie ma żadnych dokumentów, które chociażby sugerowały możliwość agresji Sojuszu Północnoatlantyckiego na tereny Polski, tym bardziej z pominięciem agresji na NRD. Także spełnienie drugiego warunku było nierealne, głównie ze względu na to, że rzekoma wojna domowa nie mogłaby dojść do skutku, w sytuacji, w której opozycja antykomunistyczna nie dysponowała dostępem do środków prowadzenia walk, na wystarczającą skalę. Można tu powiedzieć, że istniała tylko jedna strona przygotowana do prowadzenia walki, a jak wiadomo, do tanga trzeba dwojga.
NATO miało jednak świadomość tego, że lada moment w Polsce dojdzie do poważnych zmian. Na zaledwie cztery dni przed wprowadzeniem stanu wojennego, 9 grudnia Komitet Wojskowy NATO wyraźnie wskazywał, że eskalacja kryzysu politycznego dochodzi do punktu przełomowego i „szykuje się coś niezwykłego”. Z kolei, niezwykle ciekawa depesza NATO-wska pochodzi z samego 13 grudnia, ponieważ pojawiają się w niej słowa, których echo przebrzmiewa w Polsce do dzisiaj. Zauważano bowiem, że Jaruzelski, aby dokonać pacyfikacji społeczeństwa i zachować resztki autorytetu „będzie musiał przekonać społeczeństwo, iż działa w dobrej wierze i po to, aby uniknąć interwencji sowieckiej”. Już wtedy zatem zdawano sobie sprawę z tego, że sowieckie alibi prędzej czy później będzie uruchomione. Zapewne nie spodziewali się, że banda Jaruzelskiego sięgnie po nie tak późno, ale o tym może dalej.[/list]

Opinie szefa KGB i szefa MON ZSRR


Przejdźmy jednak do dokumentów radzieckich i rosyjskich, które odsłaniają pełną prawdę o motywach zorganizowania i ogłoszenia stanu wojennego w Polsce w 1981 roku. Rosyjski historyk Rudolf Pichoja, zajmujący się w sposób szczególny tym zagadnieniem zdecydowanie podkreśla, że w momencie katastrofalnej sytuacji gospodarczej, w jakiej znajdował się Związek Radziecki, a także w momencie trwającej od dwóch lat wyniszczającej wojny w Afganie, przeprowadzenie innej zbrojnej interwencji było zwyczajnie niewykonalne. Wyraźnie wskazuje, że „w żadnym z protokołów Biura Politycznego nie znalazła się bezpośrednia wzmianka o przygotowaniach do ewentualnego wkroczenia wojsk radzieckich do Polski".
Jak wynika z zachowanych stenogramów rozmów prowadzonych na najwyższym szczeblu radzieckim, szef KGB Jurij Andropow w październiku 1981 roku mówił: „Powinniśmy twardo trzymać się swojej linii – nie wprowadzać do Polski naszych wojsk”. W podobnym zdecydowanym tonie wypowiadał się minister obrony ZSRR Dymitr Ustinow: „W ogóle należy powiedzieć, że nie powinniśmy wprowadzać do Polski naszych wojsk”.
Minęły kolejne tygodnie, aby na trzy dni przed wprowadzeniem stanu wojennego Andropow powiedział: „Choć popieramy ideę internacjonalistycznej pomocy i jesteśmy zaniepokojeni sytuacją w Polsce, problem musi być rozwiązany własnymi siłami przez polskich towarzyszy. Nie zamierzamy wprowadzać wojsk do Polski”. Należy jednoznacznie wyjaśnić jednak, że głównemu wówczas czekiście bynajmniej nie chodziło o dobro naszego kraju, jego ocena sytuacji była podyktowana troską o kondycję systemu władzy w samym ZSRR, a tym samym o własny stołek. Z resztą sam Andropow obszernie uzasadniał decyzję o nie wysyłania wojsk radzieckich do Polski: „Nie możemy ryzykować. Nie zamierzamy wprowadzać wojsk do Polski. Jest to słuszne stanowisko i musimy się go trzymać do końca. Nie wiem, jak rozwinie się sprawa z Polską, ale jeśli nawet Polska będzie pod władzą "Solidarności", to będzie to tylko tyle. A jeśli na Związek Radziecki rzucą się kraje kapitalistyczne, a oni już mają odpowiednie uzgodnienia o różnego rodzaju sankcjach ekonomicznych i politycznych, to dla nas będzie to bardzo ciężkie. Powinniśmy przejawiać troskę o nasz kraj, o umacnianie Związku Radzieckiego”. Z kolei Ustinow nie pozostawiał wówczas żadnych wątpliwości co do radzieckich intencji wobec Polski: „W toku prowadzonych rozmów odpowiedzieć Polakom, że (…) my nie szykujemy się do wprowadzenia wojsk na terytorium Polski”.

Opinie kierownika rezydentury KGB w Polsce

Powyższe słowa Andropowa i Ustinowa znajdują potwierdzenie także we wspomnieniach Witalija Pawłowa, kierownika rezydentury KGB w Polsce. Odnosząc się do decyzji podejmowanych w tygodniach bezpośrednio poprzedzających ogłoszenie stanu wojennego w Polsce Pawłow pisał: „Ani jedna interwencja radzieckich wojsk – ani na Węgrzech, ani w Czechosłowacji, ani w Afganistanie – nie dokonała się bez uprzedniej decyzji politycznej. A w płaszczyźnie politycznej kwestia wkroczenia wojsk radzieckich do Polski nie była omawiana (...). Na Biurze Politycznym ani razu nie stawiano pytania – wkraczać do Polski czy też nie (...). Wiem z całą pewnością, że Andropow, Ustinow i Gromyko występowali kategorycznie przeciwko. Dzisiaj sądzę, że po prostu obawiali się, że w Polsce będzie o wiele trudniej niż w Afganistanie (...). Osobiście wiedziałem, że o żadnej interwencji nie może być mowy”.
Pawłow wspomina również pewne zdarzenie z lata 1981 roku, kiedy to anonsował w centrali KGB nowego polskiego szefa MSW, gen. Czesława Kiszczaka. Epizod ten jest też ciekawym z punktu widzenia relacji zachodzących między polskimi dyspozyturami a radzieckimi mocodawcami, ponieważ jak się okazuje szef polskiego MSW zaraz po odebraniu nominacji w Warszawie musiał jechać do Moskwy, aby złożyć hołd lenny szefowi wywiadu sowieckiego. Wróćmy jednak do wspomnień Pawłowa, w kontekście potencjalnej agresji sowieckiej w Polsce. W czasie tego spotkania, mającego miejsce na pół roku przed wprowadzeniem stanu wojennego Andropow powiedział Kiszczakowi: „Drogi towarzyszu Kiszczak. Przekaż Stanisławowi [Kani] i towarzyszowi Jaruzelskiemu, że nie mamy najmniejszego zamiaru wprowadzać swoich wojsk. Nie chcemy i nie możemy tego zrobić. Mamy dość Afganistanu”. Jakim więc cudem Kiszczak może opowiadać bajki o tym, że polskie kierownictwo obawiało się radzieckiej interwencji, skoro sam szef KGB osobiście wykluczał możliwość takiej interwencji, nie mówiąc już o tym, aby takową miał straszyć?

Opinie i wspomnienia szefa sztabu głównego Układu Warszawskiego

Kolejnym wysoko postawionym wojskowym sowieckim, którego wspomnienia z tego okresu przekreślają wyjaśnienia składane przez Jaruzelskiego, Kiszczaka, Siwickiego oraz różnych środowisk medialnych i politycznych, które ich wspierają jest gen. armii Anatolij Gribkow, który w momencie wprowadzania stanu wojennego w Polsce pełnił funkcję szefa sztabu Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego, czyli nominalnie najwyższego dowódcy tego sojuszu. Omawiając przebieg naradę składu MON ZSRR z grudnia 1981 roku Gribkow wspomina, że szef sztabu armii czerwonej Nikołaj Ogarkow „nie proponował skrajnych rozwiązań – wykorzystania wojsk (…) państw sojuszniczych. [Wprawdzie] niektórzy uczestnicy narady przedstawiali propozycje radykalne i jednoznacznie opowiadali się za wprowadzeniem wojsk, [to] większość występujących była jednak temu przeciwna”. Także sam Gribkow obecny na tej naradzie zabrał głos ostrzegając: „Wojsko Polskie zachowuje zdolność bojową, jest nastawione patriotycznie. Do własnego narodu strzelać nie będzie. W wypadku wprowadzenia (…) wojsk sojuszniczych, kierownictwo Solidarności wezwie naród do walki. (…) Może rozpocząć się wojna domowa”. Jeszcze dalej wyjaśnia sprawę bardziej przekonująco: „w żadnym wypadku nie wolno do Polski wprowadzać sojuszniczych wojsk. Następstwa takiej akcji są nie do przewidzenia. Na całym świecie stracimy autorytet i wielu przyjaciół. Zachód nie będzie patrzył na naszą akcję przez palce. [Stąd] istniejący kryzys (…) polskie kierownictwo powinno rozwiązać własnymi siłami”. Na naradzie obecny był również wspominany już wcześniej Ustinow, który podsumował wypowiedzi swoich poprzedników następująco: „wprowadzenie wojsk to katastrofa dla Polski i dla Związku Radzieckiego”.
Opinie pracownika KC KPZR ds. państw bloku sowieckiego
Jeszcze zupełnie inne światło na stanowisko sowieckie wobec polskiego kryzysu rzucają zapiski prowadzone przez ówczesnego pracownika KC KPZR zajmującego się państwami bloku sowieckiego, Anatolija Czerniajewa. Już 19 września 1980 roku, a więc w krótkim czasie po gdańskich porozumieniach sierpniowych zanotował w swoim notesie wymowne słowa „Polacy nie Szwejki”. Było to bezpośrednim nawiązaniem do 1968 roku, do czasu „Praskiej Wiosny”, kiedy to wojska Układu Warszawskiego pod presją sowiecką najechały Czechosłowację. Czerniajew dawał zatem wyraz temu, że w Polsce taka interwencja nie będzie możliwa, że będzie groziła wybuchem otwartej wojny domowej, która może spowodować reakcję państw NATO. Chodziło głównie o to, że polskie społeczeństwo było zupełnie inne niż czeskie, powstanie „Solidarności” było sygnałem, że nie jest to zatomizowana masa, ale jest to społeczeństwo o potężnym potencjale mobilizacyjnym. Radzieccy analitycy zauważali też, że nawet polska armia może okazać się czynnikiem niepewnym, zbytnio przywiązanym do uczuć patriotycznych, przez co może nie złożyć broni przed „bratnimi sojusznikami”.
Z zapisków tego samego Czerniajewa sporządzanych rok później, jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego w Polsce wynika, że nawet sam sekretarz generalny KC KPZR Leonid Breżniew wydawał się pogodzony z możliwością utraty Polski, bądź też możliwości zaistnienia tam poważnych zmian politycznych. Pisał bowiem: „Breżniew powiedział, że relacje z Polską będą się układały w zależności od tego, jaka ona będzie w przyszłości... Jeśli pozostanie socjalistyczna, stosunki będą internacjonalistyczne, jeśli zaś stanie się kapitalistyczna – będą inne relacje, zarówno na płaszczyźnie państwowej, gospodarczej, jak i politycznej". Z tych słów wynika jednoznacznie, że z pewnością Breżniew musiał brać pod uwagę możliwość przejęcia władzy w Polsce przez „Solidarność”, chociaż na pewno brał ten wariant jako ostateczność, w dodatku bardzo niekorzystna ostateczność. Na pewno jednak nie zamierzał ryzykować wojną światową w obronie bandy zebranej wokół kierownictwa PZPR.

Opinie najbliższego pretorianina Breżniewa

W sprawę kryzysu politycznego w Polsce zaangażowany był co zrozumiałe także czołowy ideolog partii radzieckiej, najwierniejszy pretorianin Breżniewa, Michaił Susłow. To on 7 grudnia 1981 roku przekazał radzieckiemu ambasadorowi w Polsce, Borysowi Aristowowi, że nikt ze ścisłego kierownictwa KPZR nie przyjedzie w najbliższym czasie do Polski, że wojska radzieckie nie zostaną wykorzystane operacyjnie na terytorium PRL, a kryzys polityczny ma zostać załatwiony siłami polskich komunistów. Podobnie jak inni radzieccy prominenci także i Susłow uzasadnia swoje stanowisko trudną sytuacją gospodarczą w jakiej znajdował się wówczas ZSRR, trwającą wojną w Afganie oraz możliwością ekonomicznej interwencji NATO skierowanej w Moskwę w przypadku otwartego wejścia zbrojnego do Polski. Mówił wówczas: „Prowadzimy na wielką skalę walkę o pokój i nie możemy obecnie zmieniać swego stanowiska. Światowa opinia publiczna nas nie zrozumie”. Wspomniał jedynie, że kwestie ewentualnej pomocy ekonomicznej zostaną bliżej przedstawione przez Nikołaja Bajbakowa, przewodniczącego rządowej komisji planowania. Z relacji samego Aristowa wynika, że komunikat Susłowa został przekazany na ręce Jaruzelskiego i ten doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie jest stanowisko radzieckich towarzyszy.
Generał prosi sowietów o zbrojną interwencję w Polsce
Wspomnienia Aristowa potwierdzają zapiski i dyspozycje samego Jaruzelskiego, który następnego dnia na naradach z własnymi towarzyszami przerażony wybąkał „Związek Radziecki dystansuje się od nas”. Nie tracił jednak nadziei na bratnią pomoc, podobną do tej, jakiej zaznała trzynaście lat wcześniej Czechosłowacja. Natychmiast wysyła gen. Floriana Siwickiego ówczesnego szefa sztabu generalnego LWP oraz wiceszefa MON do z marsz. Wiktora Kulikowa głównodowodzącego wojsk Układu Warszawskiego, aby ten jeszcze raz upewnił się, jakie jest stanowisko sowieckie w tej sprawie. Oficjalnie Siwicki miał upewnić się czy sowieci nie planują zbrojnej inwazji w przypadku pogłębienia się kryzysu w Polsce, jednak w rzeczywistości miał możliwie delikatnie naciskać na sowietów, aby ci przyszli ekipie Jaruzelskiego ze zbrojną pomocą wymierzoną przeciwko polskiemu społeczeństwu.
Kiedy misja Siwickiego spaliła na panewce i nie uzyskał on obietnicy radzieckiej pomocy militarnej sam Jaruzelski podjął jeszcze rozpaczliwą próbę interwencji u Kulikowa. Jak wnika bowiem z zapisków Wiktora Anoszkina, który był wówczas adiutantem Kulikowa Jaruzelski w następujący sposób przekonywał sowieckiego towarzysza: "Strajki są dla nas najlepszym wariantem. Robotnicy pozostaną na miejscu. Będzie gorzej, jeśli wyjdą z zakładów pracy i zaczną dewastować komitety partyjne, organizować demonstracje uliczne itd. Gdyby to miało ogarnąć cały kraj, to wy będziecie nam musieli pomóc. Sami nie damy sobie rady". Mamy już tu do czynienia z jawną zdradą stanu i zbrodnią przeciwko własnemu narodowi jakiej dopuszcza się Jaruzelski wysyłając swojego pomagiera do sowietów, aby prosił o to, aby ci zaatakowali Polskę.
Sam Jaruzelski od dawna doskonale wiedział, że sowieci właśnie od niego oczekują rozprawy z własnym narodem. W tym miejscu postać Jaruzelskiego jawi się niemal faktycznie tragicznie, jako osoba przed którą postawiono trudny wybór: albo dobro ojczyzny albo ochrona stanowiska. No rzeczywiście, wybór niesłychanie trudny. Sam zainteresowany jeszcze w październiku starał się ratować skórę próbując chociaż część odpowiedzialności zrzucić na sowieckich towarzyszy. W czasie telefonicznej rozmowy z Breżniewem, które miało miejsce 19 października, a zatem zaraz po tym, jak Jaruzelski zastąpił Stanisława Kanię na stanowisku pierwszego sekretarza KC PZPR miała miejsce następująca wymiana zdań:

– Dzień dobry, Wojciechu.
– Dzień dobry, wielce szanowny, drogi Leonidzie Iljiczu…
– Masz największy autorytet w partii. Natchniesz ją duchem walki. Podołasz, Wojciechu, podołasz.
– Dziękuję za zaufanie, jakie mi okazaliście, drogi towarzyszu Leonidzie Iljiczu. To bardzo ciężkie i trudne zadanie. Ale rozumiem, że to słuszne i konieczne, skoro wy sami tak uważacie. Zrobię wszystko, jako komunista i żołnierz, żeby okazanego mi przez was zaufania nie zawieść. Chciałem wam zameldować, towarzyszu Leonidzie Iljiczu, że będziemy bić przeciwnika, żeby to przynosiło rezultaty.

Czy naprawdę potrzeba czegoś więcej? Myślę, że wszelkie komentarze są zbędne. Jaruzelski był postacią ze wszech miar negatywną, o mentalności lokaja biegającego na posyłki do sowieckich towarzyszy, która nie cofnie się przed żadną zbrodnią jeśli tylko będą jej od niego wymagali. Owszem, może pomarudzi, może spróbuje się jakoś wymigać, ale koniec końców stanie na wysokości zadania, aby tylko przypodobać się radzieckim mocodawcom. Bardzo prawdopodobne jest, że podobne oczekiwania sowieci wystosowali wobec Stanisława Kani, który jednak nie zdecydował się wypowiedzieć wojny własnemu narodowi. W oczach sowietów okazał się za miękki, potrzebowali kogoś bez zahamowań, kogoś kto nie myśli tylko działa, Jaruzelski okazał się idealny. Jak widać jednak, kiedy objął stanowisko pierwszego sekretarza KC PZPR, dysponując już władzą premiera PRL oraz szefa MON, a zatem de facto już wówczas pełnią władzy w kraju nie tylko nie próbował ratować kraju przed widmem wojny domowej czy katastrofy gospodarczej, ale wręcz przeciwnie, szczuł jeszcze naród polski sowieckimi wojskami. Nie tylko nie obawiał się interwencji radzieckiej w Polsce, ponieważ doskonale wiedział, że sowieci nie mają najmniejszej ochoty wysyłać wojsk na ulice polskich miast i wiosek. On sam nalegał na to, aby radzieccy towarzysze uratowali jego stołek rozjeżdżając „Solidarność” gąsienicami swoich czołgów. Dopiero kiedy stało się jasne, że sowieci jednak nie wejdą, zdecydował się samemu wypowiedzieć wojnę własnemu narodowi. Z pewnością należy go jednoznacznie określić jako sowieckiego agenta na terenie PRL, jako zdrajcę narodu polskiego, tchórza i mordercę.

Fabrykowanie pamięci zbiorowej o stanie wojennym

Sprawa oceny motywów wprowadzenia stanu wojennego w Polsce w 1981 roku jest z punktu widzenia historycznego czymś oczywistym jak atak japoński na Pearl Harbor albo zburzenie muru berlińskiego. To jest zwyczajny fakt historyczny, bardzo dobrze udokumentowany w źródłach, dokumentach, depeszach, stenogramach, listach, co do których autentyczności nie ma cienia wątpliwości. Z drugiej strony sam fakt, że po trzydziestu latach od wprowadzenia stanu wojennego blisko połowa polskiego społeczeństwa wierzy w bajkę wymyśloną przez Jaruzelskiego i jego klikę już po porozumieniach okrągłostołowych jest czymś zdumiewającym. Jest to żywym dowodem na to, jak silne są w Polsce środowiska którym tak bardzo zależy na zakłamaniu rzeczywistości, na tym, aby prawda o tamtych wydarzeniach nie przedostała się do szerszej opinii społecznej.
Prawda o Jaruzelskim i jego bandzie nie może przedostać się do świadomości polskiego społeczeństwa, ponieważ wówczas autorytet wszystkich tych, którzy z nim się dogadywali zostałby zmieszany z błotem. Jak bowiem wyjaśnić, że kierownictwo „Solidarności” obściskiwało się i piło wódkę ze zdrajcą narodu, mordercą, tchórzem, sowieckim agentem, człowiekiem który rozjechał czołgami kształtujące się polskie społeczeństwo obywatelskie, który doprowadził ten kraj na skraj katastrofy gospodarczej i ekonomicznej. To byłoby niemożliwe, zatem konieczne było zniekształcenie zbiorowej pamięci o tamtych wydarzeniach, tak aby przedstawić Jaruzelskiego, jako polskiego patriotę, zmuszonego do podjęcia tak straszliwej decyzji i wzięcia na swe barki tak straszliwej odpowiedzialności.
To zadanie wzięła na siebie przede wszystkim Gazeta Wyborcza ale zaraz za nią inne środowiska polityczne, medialne i prawnicze, które wzięły pod ochronę dobre imię „generała”. Miesiąc w miesiąc, rok w rok sączono w mediach mniej lub bardziej wyraźne komunikaty mające na celu przekonanie Polaków, że ryzyko interwencji radzieckiej w 1981 roku było realne. Wpajano do głów i nadal się wpaja to samo kłamstwo, które z historycznego punktu widzenia można zwyczajnie obśmiać. Jak kłamstwo powtarzane setki razy istotnie uzyskuje znamiona prawdy, czego dowodzą publikowane sondaże CBOS i OBOP. Prawda jest jednak taka, że żyjemy w społeczeństwie świadomie manipulowanym i okłamywanym przez najważniejsze i najbardziej wpływowe środowiska opiniotwórcze. To przykre, ale takie społeczeństwo nigdy nie dorośnie do miana społeczeństwa obywatelskiego i demokratycznego.

Źródło: wpisz temat postu w Google a znajdziesz